Dziś, w Niedzielę Palmową, słuchamy opisu męki Jezusa w Ewangelii wg św. Marka, ale oczywiście możemy go uzupełniać tym, co napisali inni ewangeliści. Na początku jest opisanie wydarzenie w Betanii, w domu Szymona Trędowatego, który został uleczony przez Jezusa. Był tam też niedawno wskrzeszony  Łazarz, a siostra Łazarza, Maria, przyniosła alabastrowy flakonik olejku nardowego, który Judasz – wedle św. Jana – wycenił na 300 denarów. Maria wylała ten olejek na głowę i nogi Jezusa, które potem wytarła swoimi włosami.

Czyn Marii nie był czymś nadzwyczajnym. Wybitnym gościom, których zapraszano na ucztę, podawano po umyciu rąk i nóg wonności w dobrym gatunku, by się nimi natarli. Czyn ten był zupełnie naturalny u Marii, która pragnęła odwdzięczyć się Jezusowi za dobrodziejstwo wskrzeszenia brata Łazarza. Poświęciła ona ogromną ilość wonnego olejku, ale zewnętrzna obfitość była symbolem hojności ducha”.[1]

Jeszcze słówko o Judaszu – Jezus jest w domu uzdrowionego Szymona, w towarzystwie wskrzeszonego Łazarza, jakiś czas wcześniej Jezus kazał uczniom spierającym się o chleb przypomnieć sobie cud rozmnożenia chleba. W tej sytuacji, i dodatkowo gdy zbliża się Jezusowa męka, o której on sam mówi, Judasz nagle niby przypomina sobie o ubogich. To wszystko jest dla nas piękną nauką. Posłuchajmy: 

„Jezus rzekł: Zostawcie ją; czemu sprawiacie jej przykrość? Dobry uczynek spełniła względem Mnie. Bo ubogich zawsze macie u siebie i kiedy zechcecie, możecie im dobrze czynić; lecz Mnie nie zawsze macie. Ona uczyniła, co mogła; już naprzód namaściła moje ciało na pogrzeb. Zaprawdę, powiadam wam: Gdziekolwiek po całym świecie głosić będą tę Ewangelię, będą również opowiadać na jej pamiątkę to, co uczyniła.”

Mamy się troszczyć o potrzebujących, ale na tym wiara się nie kończy. Jest Bóg, który chce być przez nas poznawany i uwielbiany, są ludzie, którym nie należy sprawiać przykrości, kiedy czynią dobro. I jest troska o rozeznanie duchowe, o rozpoznawanie ukrytego nieraz dobra, ludzkich potrzeb i pragnień – żeby przybywało nie przykrości i strachu, ale radości i nadziei. Rozeznanie tego, co prawdziwe, nie jest łatwe, czego przykładem Niedziela Palmowa – zdaje się, że wielu z tych wołających:  „Błogosławione królestwo ojca naszego Dawida, które przychodzi. Hosanna na wysokościach!» uczyniło z Jezusa doczesnego wodza, który miał rozpędzić wrogów i dać tym swoim krzyczącym rodakom władzę nad światem. Gdy się zawiedli – pewnie niektórzy z nich wkrótce wołali: „Ukrzyżuj go!”

Jest taki przykład opowiedziany przez jednego księdza, który można potraktować jako rodzaj przypowieści o tym, że zawsze potrzebne jest troska o to, by jak najlepiej rozpoznawać to, co jest dobre dla ludzi i to, co najbardziej będzie się Bogu podobać:

„Któregoś dnia zostałem zaproszony do znajomej rodziny. Ich córka była wtedy w klasie maturalnej. W czasie kolacji rodzice w jej obecności z dumą opowiadali mi o niej. W imieniu swoim i męża mama z radością oznajmiła: Proszę księdza, jesteśmy zachwyceni naszą Anetką. Ona ma najlepsze stopnie w całej szkole. Świetnie sobie poradzi z maturą. Zda najlepiej ze wszystkich i z pewnością dostanie się na wymarzone studia. Jesteśmy całkiem spokojni o jej przyszłość.

Uważnie wsłuchiwałem się w te słowa zachwyconej córką matki, a jednocześnie widziałem, że jej córka w tym momencie zaczyna coraz bardziej cierpieć. Im bardziej chwalili ją rodzice, tym większe przerażenie malowało się w oczach nastolatki. Teoretycznie powinna być zachwycona i wdzięczna, że oto rodzice tak ją wychwalają i że są aż tak pewni jej sukcesu na maturze i na studiach. A jednak jej oczy i wyraz twarzy komunikowały zupełnie coś innego.

W tej sytuacji powiedziałem do Anety przy jej rodzicach, że chyba przeżywa teraz jakiś niepokój. Zaczęła płakać i odpowiedziała: Tak, proszę księdza, jestem przerażona. Ja okropnie boję się matury. Boję się czekających mnie egzaminów. Rodzice myślą, że jestem pewna siebie, a często w nocy śni mi się, że właśnie nie zdałam matury i że nie wracam po szkole do domu, bo boję się rozczarować rodziców. A jeszcze bardziej boję się tego, że wtedy przestaną mnie kochać. Boję się, że nawet gdy będę wszystko wiedzieć, to źle mi pójdzie, bo lęk mnie sparaliżuje. A rodzice są tacy pewni, że ja świetnie zdam każdy egzamin i to bez wysiłku czy lęku. Im częściej mama i tata rozpowiadają innym ludziom o tym, jaka jestem świetna w szkole, w tym większe popadam przerażenie.

Kochający rodzice tamtej maturzystki nie mieli o tym wszystkim pojęcia! Niechcący zadawali córce cierpienie, myśląc, że takimi słowami ją podbudowują i umacniają. W rzeczywistości doprowadzali ją do coraz większego przerażenia i do poczucia osamotnienia we własnym domu. Nie wczuwali się w jej wrażliwość, w jej sposób przeżywania siebie i świata, w jej sposób reagowania na chwalenie i zapewnianie gości o tym, jaką mają perfekcyjną córkę. Nie wiedzieli, że to, czego ona potrzebowała najbardziej, to zapewnienie o tym, że będą ją kochać i będą z niej dumni w każdej sytuacji. Także wtedy, gdy nie zda matury, czy gdy nie dostanie się na wymarzone studia”.

Na pewno ta historia pozwoliła im poprawić ich stosunek do dziecka i zaczęli córce okazywać miłość, która stała się wsparciem, a nie źródłem nieustającego stresu. Nie wiem, jak często takie czy inne błędy się przytrafiają, ale jak mówiłem, niech to będzie czymś w rodzaju przypowieści, która przypomni nam, że możemy mylić się nawet w sprawach, które się nam wydają oczywiste, całkiem jasne. Na szczęście mamy w duszach, sercach tę wonną, cenną oliwę, czyli przyrodzony rozum i nadprzyrodzoną łaskę. Używając rozumu i łaski możemy rozpoznawać Jezusa i wtedy, gdy tryumfuje, i wtedy, gdy Go krzyżują. Możemy też – choć nie zawsze od razu, nie zawsze w pełni i najtrafniej – poznawać i czynić to, co dla innych będzie największym darem. Raz takim w okolicach 300 denarów, innym razem o wiele cenniejszym, bo płynącym z hojności ducha, czyli z miłości.