Przeżywamy Niedzielę Dobrego Pasterza. W liturgii słowa wykorzystano tylko kilka zdań z Ewangelii wg św. Jana, ale nieco wcześniej czytamy tam słowa Jezusowe: „Ja jestem dobrym pasterzem i znam owce moje, a moje Mnie znają, podobnie jak Mnie zna Ojciec, a Ja znam Ojca” (J 10,14-15). Początek brzmi normalnie – pasterz zna owce, a owce wiedzą, kto jest ich pasterzem, żeby nie poszły za obcym, który może je okraść czy zmarnować. I to jest jak najbardziej słuszne tłumaczenie, ale w drugiej części Jezus dodaje, że owce go znają „podobnie jak Mnie zna Ojciec, a Ja znam Ojca”. Tutaj wkraczamy w dziedzinę największych tajemnic wiary – w tajemnicę Trójcy Świętej. W historii Kościoła najbieglejsi znawcy teologii szukali sposobów zrozumienia i wyjaśnienia tej prawdy, by choć troszeczkę uchylić zasłonę największej tajemnicy wiary. I to właśnie do niej odwołał się Jezus, gdy nazwał siebie Dobrym Pasterzem i próbował wyjaśnić uczniom, na czym to Jego pasterzowanie polega – bo polega również na poznawaniu Boga. Że nie jest to łatwe, dowiadujemy się nieco dalej u św. Jana: „Rzekł do Niego Filip: Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy. Odpowiedział mu Jezus: Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca.”

B i S, nie jesteśmy stadem baranów idących za byle kim, ale jesteśmy Jezusową owczarnią, która nie ustaje w wysiłkach, by jak najlepiej poznawać i godnie zamieszkiwać świat swojego Pasterza. W maju przeżywamy pierwsze komunie, również bierzmowania, choć te są bardziej rozciągnięte w czasie. Te sakramenty również pozwalają dotykać wielkich prawd naszej wiary: obecności Jezusa w Eucharystii i działaniu Ducha Świętego w duszach wiernych. Może jest pewien wyrzut w tych słowach Jezusa do Filipa: „tak długo jestem z wami, a jeszcze mnie nie poznałeś?”, ale przede wszystkim jest w nich nadzieja i zachęta, by Jezusa pytać i słuchać Jego odpowiedzi. Pomaga nam w tym Kościół i kapłani, którzy sami starają się być owcami znającymi swego Pasterza, a jednocześnie obdarzeni Jego mocą niosą innym naukę Bożą oraz sprawują sakramenty, gdzie świat ludzki i boski łączy się w najdoskonalszy sposób.

Dzisiejsza niedziela zachęca do tego, by modlić się i zabiegać o wiele dobrych powołań kapłańskich. Uczę kleryków prawie 30 lat i mam wrażenie, że zależy im nie tylko na zaliczeniu egzaminów, ale też na tym, żeby dobrze rozumieć zasady porządnego myślenia i poznawania świata – i stworzonego, materialnego, i świata duchowego. Módlmy się za nich, by pragnienie poznawania prawdy, najbardziej tej o Bogu, wzrastało w nich nieustannie. I w seminarium, i potem. I módlmy się, żeby ich przybywało, bo przecież są potrzebni. Powołanie jest łaską daną konkretnemu człowiekowi, on na tę łaskę powinien odpowiedzieć, ale często inni też mają w tym powołaniu jakiś udział. Czasem pozytywny, czasem negatywny. Opowiadał nam na wykładach jeden z profesorów, nie bardzo pamiętam, który – w końcu było to ponad 40 lat temu – bo 40 lat temu tośmy się już do święceń szykowali. Więc opowiadał, że w jakiejś parafii ksiądz rzucił kapłaństwo i przeszedł do stanu świeckiego. To się zdarza, ale w tamtym przypadku powodem były nie jakieś osobiste problemy, ale parafianie, którzy nie okazywali mu za grosz szacunku, nie wspierali go. Oczywiście mamy mnóstwo przykładów odwrotnych, gdzie parafianie są dumni ze swojego proboszcza i wspólnie działają, jak mogą, żeby parafia kwitła i owoce wydawała.

Pamiętam – a było to w czasach, gdy jeszcze nie było komórek – jak ksiądz, który budował kościół, w sobotę wieczorem, tak koło 22, trochę bał się sam jechać i poprosił mnie, żebym go podwiózł w jedno miejsce, bo na poniedziałek musiał załatwić ciężarówkę, żeby przywieźć jakieś materiały budowlane ze Śląska. Okazało się, że ten kierowca nie mógł, pojechaliśmy do następnego, potem do jeszcze jednego, do jakiegoś kierownika, potem znowu do innego kierowcy i sprawa została załatwiona. O 4 nad ranem byliśmy w Mielcu, potem jeszcze półgodzinny powrót na plebanię. Cośmy pojeździli, to nasze, ale uderzająca była życzliwość ludzi, których budziliśmy w nocy i zawracaliśmy im głowy, żeby załatwiać budowlane sprawy. Podobnych przykładów troski o księży i o sprawy parafialne jest niezliczona ilość.

Dziś doświadczamy dość mocnych ataków na Kościół, a także na księży – czasem pewnie za winy prawdziwe, nieraz chyba za zmyślone. Naprawianie Kościoła, likwidowanie błędów jest zawsze ważne, zgodnie ze starą prawdą: „Kościół jest święty i zawsze potrzebuje oczyszczenia”. Jednak ważne jest, żeby w tym zapale tropienia zła i niedoskonałości nie zgubić, nie schować gdzieś w niepamięci prawdy o wielkości Kościoła, a o gorliwości, dobroci, nieraz prawdziwym bohaterstwie wielu kapłanów. Ostatnio trafiłem na poruszający przykład niemieckiego księdza, który podczas II Wojny Światowej próbował budować przyjaźń niemiecko-francuską. Ksiądz Franz Stock przyjął święcenia kapłańskie w 1932 r., tuż przed dojściem Hitlera do władzy. Był proboszczem parafii w Paryżu, do której należeli głównie robotnicy z Niemiec. Jednocześnie był zdecydowanym przeciwnikiem niemieckiego nazizmu. Po wybuchu wojny Gestapo go nadzorowało, bo traktowali go jako podejrzanego, a Francuzi mu nie ufali, bo był proboszczem „szkopskim”. Został kapelanem trzech francuskich więzień, w których przebywało wielu członków francuskiego ruchu oporu i zakładników skazanych na śmierć lub zsyłkę. Tam pomagał więźniom, towarzyszył tym, którzy szli na miejsce egzekucji, było to ok. 1200 osób. W 1941 r. napisał: „ Moje doświadczenia są tak straszne, że często całe noce spędzam, nie śpiąc”. Pomagał wierzącym i niewierzącym. Po wojnie nie wrócił do Niemiec, do swojego kraju, ale pozostał, żeby się opiekować z kolei niemieckimi żołnierzami uwięzionymi we Francji. W tamtym obozie powstało seminarium duchowne dla młodych Niemców, którzy przygotowywali się do niesienia posługi kapłańskiej w ich powojennym kraju. Ks. Franz Stock zmarł nagle z wyczerpania 1948 roku mając 43 lata. W czasach tak napełnionych wojenną nienawiścią pracując w takim rozdarciu między wiernymi należącymi do wrogich narodów, pokazywał, że wiara praktykowana z ogromną gorliwością, mądrością i miłością może rodzić owoce po ludzku niemożliwe. Módlmy się i dziś o takich kapłanów, którzy również w trudnych sytuacjach, jakie nas dotykają, będą jak najlepszymi pasterzami.

Pasterska opieka nie wyklucza współpracy w stadzie, ale jej wymaga. Tak jest i u zwierząt, do których nawiązuje Jezus. Pewien jezuita opisywał, jak jadąc samochodem w Izraelu, minął małego chłopca, którzy przebiegł drogę i wchodził szybko na wzniesienie po drugiej stronie. Okazało się, że gonił owcę, która odłączyła się od stada. Co ciekawe, reszta stada, po drugiej stronie drogi, nie rozbiegała się, tylko spokojnie skubała trawkę i czekała ma małego szefa, który pogonił za ich koleżanką, żeby ją przyprowadzić i przywołać do porządku. Jeśli Jezus swoich uczniów porównywał do trzody owczej, to na pewno chciał też podkreślić potrzebę współpracy między nimi. Wykorzystujemy jak najlepiej swoje szanse, by współdziałać z naszym Bogiem, a jednocześnie ufajmy Mu bezgranicznie, zgodnie ze starą zasadą św. bpa Augustyna: „pracuj tak, jakby wszystko zależało od ciebie, ale ufaj tak, jakby wszystko zależało od Boga”. Wtedy również trudne doświadczenia nie odbiorą nam siły duchowej, którą daje nasz Pasterz – jak o tym pięknie mówią od dawna wyryte w naszej pamięci i w naszych sercach słowa Psalmu 23:

„ Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną.

Kij Twój i laska pasterska moją pociechą”.

Amen.